Komunizm korporacji, czyli dlaczego Microsoft i Windows 10 to zły wybór

W końcu nadszedł ten dzień… I co? I nic! Micro$oft dostał kopa w cztery litery, co nawet sam przyznaje. Plan nie został wykonany i Windows 10 nie zapanował nad światem, jak to wcześniej szumnie zapowiadano. I oto chodzi. Nie możemy ulec korporacjom, gdyż reprezentują nie nasz interes. Co jest dobre korporacji, niekoniecznie jest też dobre dla konsumenta. Ludzie chyba nie zapomnieli tego, co wyczyniał Gates, a potem Ballmer. Łysa glaca tego ostatniego wyszła wielu bokiem przez to jego pajacowanie przed kamerami. Pycha została ukarana i już gadki w rodzaju jaki to “rak” ten Linux gdzieś zniknęły, a w ich miejsce pojawiły się wyrazy uznania z Redmond. Sytuacja zmieniła się diametralnie, gdyż oto Linux stał się częścią nowego Windowsa. To coś, co trudno było nawet wyobrazić jeszcze kilka lat temu. “If Microsoft ever does applications for Linux, it means I’ve won“, powiedział kiedyś Linus Torvalds. Widać, że ojciec Linuksa bardzo wątpił w swój sukces u zarania swego dzieła. A tutaj masz: nie tylko infrastruktura M$ stoi na linuksowych serwerach, ale coraz więcej softu Microsoft działa na Linuksie i pojawiają się nieśmiałe próby opensourcowania niektórych elementów, które wcześniej były zamknięte, a nawet groziły srogie kary śmiałkom, którzy tylko marzyli o kompatybilności produktów M$ z resztą świata.

Normalnie cuda. Czyżby M$ się zmienił? Nie, to rynek się zmienił. M$ zrozumiał, że zaczął mu się usuwać grunt pod nogami. Skończył się jednostronny dyktat i niezachwiany monopol. Wyjście giganta z Redmond w kierunku Linuksa/OpenSource jest na to najlepszym dowodem. Niektórzy powiedzą, że te obecne oficjalne 2.5 % rynku desktopów dla Linuksa to nic w porównaniu z prawie 90% Windowsa. Być może, ale istotna jest sama tendencja, a ta zmierza do redukcji maszyn z Windowsem na rzecz Linuksa jak i OS X. Otóż nastąpił przełom, a raczej póki co rysa w monolicie, która jednak ciągle się powiększa. To jest jak lawina, która na początku jest niewielka, ale potem nabiera rozmachu, aby zmieść wszystko, co będzie na jej drodze. Przeanalizujmy jak wygląda początek tego linuksowego żywiołu.

Na spotkania OpenSource już nie zabiera się systemu Apple’a a dystrybucję Linuksa, nawet jeśli to tylko Ubuntu. Wcześniej z racji niestabilności sterowników Linuksa, preferowanym systemem operacyjnym był właśnie OS X, dzielący z Linuksem podobne narzędzia. I tak rozmawiano o Linuksie a używano OS X. Obecnie na OpenSource bryluje Linux, a więc wszystko doszło do normalności. Bowiem używanie hipsterskiego systemu Apple’a przy OpenSource to już nie snobizm, a obciach raczej. W rzeczy samej, system ten kojarzy mi się w najlepszym wypadku z zabawką dla bogatych małolatów, pokazywaną dla szpanu raczej niż dla rzeczywistej funkcjonalności, bowiem Windows jest tu zdecydowanie lepszy. O najgorszym przypadku pisał nie będę. Ma ta firma trochę podobny stosunek do użytkownika co M$, zwłaszcza teraz gdy ten ostatni wyszedł do ludzi z tym Windowsem 10. Użytkowniku nasz kochany, jesteś durniem, ale nic się nie martw – my wiemy, co jest dla ciebie najlepsze. Wszystko zrobimy za ciebie, a ty tylko płać i patrz na monitor, na nasze prześliczne GUI. I przy okazji podaj nam trochę swoich danych. Oczywiście wszystko dla Twojego dobra.

Nie owijając w bawełnę toż to czysty komunizm, gdzie coś (niekoniecznie państwo) wie lepiej ode mnie, czego potrzebuję i wszystko mi zapewnia w zamian zabierając mi wolność i prawo decydowania o sobie. Nie, ja nie jestem bezmózgim zombiem z podstawowym tylko instynktem klikania w kolorowe ikonki na monitorze. Ja chcę mieć całkowitą kontrolę nad tym, co robię. Nawet jeśli robię źle, to i tak komputer jest mój i tylko mój. W końcu za niego zapłaciłem. Nie życzę sobie, aby ważniacy (komuchy?) z Apple’a czy Microsoftu decydowali o mojej maszynie stojącej na moim biurku. Ja jestem panem sytuacji, nawet bogiem i mogę rozwalić mój komputer gazrurką, jeśli tylko przyjdzie mi ochota.

To jest właśnie wolność decydowania. Pomijając już drastyczne przykłady i niekoniecznie w pełni trafne (w końcu rozwalić komputer z Windows czy OS X również można), zwracam uwagę na to, jak ważna jest wolność człowieka, nawet jeśli dotyczy ona tylko i wyłącznie naszego komputera. W końcu tam już toczy się większa część naszego życia, a więc żarty się skończyły. Ktoś powie, że nie używa Linuksa a mimo to czuje się wolny. No tak, kajdan na nogach nie mamy, lecz jeśli chcemy mieć kontrolę nad aktualizacjami systemu czy też sami decydować o innych jego aspektach, odczuwamy wirtualne kajdany. I teraz te cholerne dziwne procesy w tle kiedy włączasz komputer z Oknami na pokładzie niekoniecznie z Windows 10. Telemetry is everywhere! Moja maszyna stała się znacznie mniej responsywna. Od wielu lat Microsoft utrudnia życie użytkownikom i deweloperom, promując jedynie słuszne rozwiązania, czytaj: własne rozwiązania, niekoniecznie najlepsze dla konsumenta. Skąd my to znamy? Znamy to z poprzedniego systemu, nie operacyjnego, a politycznego, jak i chyba z dzisiejszego systemu, także politycznego. Cały czas ten sam wspólny mianownik: my jesteśmy mądrzejsi od ciebie, prosty człowieczku. Nie damy Ci broni, bo sobie jeszcze krzywdę zrobisz. Inaczej: nie damy ci kontroli nad systemem operacyjnym, bo jeszcze go zepsujesz.

Komunizm wrócił! W nieco innej formie, ale wrócił i jest jeszcze gorszy od tego, co już był. Pcha się Drzwiami z napisem B(ill) + S(teve) + S(atya) i dziesięcioma Oknami. A amerykańskiej bezpiece swędzą paluszki, aby dla naszego (oczywiście) bezpieczeństwa poszperać na naszych dyskach w poszukiwaniu ukrytych terrorystów z pasami szahida. To może przez nich czasami wybuchają baterie w laptopach, więc chyba coś jest na rzeczy. Także kochany nasz światowy żandarm zadba o nas, aby jednak nic nam nie wybuchło. Oczywiście nie za darmo, bowiem bezpieczeństwo kosztuje. Każdy to wie.

A może by tak nie bać się opuścić tej klatki i zasmakować trochę wolności. Zobaczyć jak to jest podjąć pochopną decyzję, wymazać przypadkiem dysk, stracić dane, spieprzyć coś w systemie i instalować go na nowo, samemu, nie tylko z gotowcem ze sklepu. To naprawdę niezła frajda, gdy instalujesz Linuksa obok już zainstalowanego Windowsa i nagle okazuje się, że Windows już nie istnieje na dysku, bowiem partycja została nadpisana. Przez pomyłkę oczywiście. Bowiem oto dotarły do mnie informacje jakoby Windows 10 usuwał partycje z Linuksem, inaczej mówiąc niewindowsowe partycje. I to bez pytania, powodują słuszne oburzenie użytkowników. Tu już chyba raczej nie możemy mówić o pomyłce, a o celowym działaniu, gdyż dual-boot w dzisiejszych czasach stał się popularnym środkiem radzenia sobie w trudnej sytuacji, jaką nam zgotowali cwaniaki z Redmond. Do gier, niestety jeszcze Windows, a do normalnego użytkowania systemu – Linux.

Może tak źle nie będzie i nic się nie stanie. Nie chcę tu straszyć początkujących, którzy drżą o swego kochanego Windowsa. W końcu życie bez Windowsa dla wielu nie istnieje. W domu od małego Windows, w szkole Windows i ciągle ten Windows. Nie dziwota, że brak Windowsa równa się tragedia. Drodzy początkujący linuksiarze wychowani na Windowsie, głowa do góry – bez Windows da się naprawdę egzystować. Ponad 90% z was wykona to samo na Linuksie, co na Windowsie, a nawet więcej. W końcu gonicie Pokemony na Androidzie czy iOS, którym bliżej do Linuksa niż Windowsa. Oczywiście jest trochę specjalistycznego softu, który może sprawić problem na Linuksie, lecz prawda jest taka, że to nie jest wina Linuksa i w żaden sposób linuksowi deweloperzy za to nie odpowiadają. Linux chciałby dla Was, Kochani Użytkownicy, uruchomić wszystko, czego tylko potrzebujecie, ale problemem jest, że autorzy programów nie zawsze chcą, aby ich dzieła działały na czymś innym niż Windows, czy tam jeszcze OS X. Zawsze słyszę to samo: nie opłaca się trudzić, gdyż użytkowników Linuksa jest za mało. A skąd ktokolwiek wie, ile tak naprawdę jest użytkowników Linuksa? Nikt tego nie wie i wszyscy posiłkują się oficjalnymi statystykami, które są na pewno zaniżone.

No i oczywiście gry. Jak mógłbym zapomnieć o grach? Większość z Was gra i życie bez grania traci sens. Kiedyś to był rzeczywiście problem, aby na Linuksie w coś pograć ambitniejszego niż systemowe gierki, czyli jakieś tam labirynty, gry karciane, miny i tym podobne. Oryginalne sterowniki niestabilne, opensourcowe z innej epoki, zero wsparcia ze strony deweloperów, na Wine albo pójdzie albo nie pójdzie, a jak pójdzie, to szkoda gadać. Katastrofa? Otóż nie. Taka sytuacja to już historia. Na szczęście! Dzisiaj Linux stał się solidną platformą dla świata 3D (tudzież 2D). Wielu ludzi jeszcze ciągle nie wierzy, że Linux i gry to możliwa kombinacja. Jak najbardziej możliwa. Sytuacja zmienia się szybko na korzyść Linuksa. Obecnie mamy Vulkan API. Ciągle jeszcze musimy czekać na pełną implementację tego wynalazku, ale już dziś ta technologia pokazuje na co ją stać. DirectX nie odda za łatwo prymatu w grach, ale to kwestia czasu, kiedy deweloperzy przestawią się na Vulkana. Niektórzy w to wątpią, ale ja nie mam żadnych wątpliwości. kto będzie królem. A król może być tylko jeden. Powodów jest kilka.

Oczywiście pierwszym jest wieloplatformowość Vulkana w przeciwieństwie do DirectX, gdzie np. DirectX12 odpalicie tylko na Windows 10, a nie na starszych systemach windowsowych, nie mówiąc już o innych platformach. Vulkan wspiera też ogromny rynek mobilny. Po co zatem ograniczać się tylko do jednego Windows 10 i tam jeszcze windowsowej konsoli? Z Vulkanem możemy napisać grę, która wystartuje na każdej platformie, nawet na Windows 10. Oczywiście M$ będzie kombinował, przekupywał deweloperów, przyciągał na różne sposoby. Jednak rynek szybko to zweryfikuje. Vulkan jest po prostu lepszy pod każdym względem. To nie jest nowa wersja OpenGL, jak niektórzy sądzą. To zupełnie inne API o innej architekturze i spojrzeniu na tworzenie grafiki. Wbrew windowsowym trollom, OpenGL sprawdził się, wyprzedzając nawet DirectX w wielu dziedzinach. I będzie jeszcze długo używany. Pewne jednak wady uniemożliwiały skuteczne konkurowanie z technologią M$, dlatego stworzono Vulkan API. Vulkan to zdaje się twór idealny, pozbawiony wad OpenGL i DirectX. Tylko czekać, jak stanie się powszechnym strandardem w świecie 3D.

Niektórzy powiedzą, że obecność Vulkana w grach niekoniecznie oznacza więcej gier na Linuksa. Oznacza, gdyż nawet jeśli gra nie będzie przeportowana bezpośrednio na Linuksa, to taka gra z Vulkanem będzie działać bezproblemowo na Wine. Tłumaczenie z DirectX API to zawsze był problem po DirectX9. Z grą działającą na Windows z Vulkanem problem przestaje istnieć. Odpalamy windowsową gierkę na Wine i wszystko powinno działać jak należy. W końcu autorzy Wine zaimplementowali już w swoje dzieło Vulkana, który jest otwarty i każdy wie, co tam dokładnie siedzi.

Pewnie są tacy, co zapytają, po co mam bawić się z Wine, jak mogę grać bezpośrednio w Windowsie? Pytanie logiczne. Jednak tacy ludzie zapominają, że kernel Linuksa to majstersztyk, przy którym kernel Windowsa NT to niedorobiony karzeł. Ma swoje wady, ale za to zalet bez liku. Możliwości wewnętrzne Linuksa są niesamowite, niczym nie ograniczone. Oczywiście laicy tego nie dostrzegają, ale to jest fakt, co nawet przyznał jeden z pracowników M$. Pełna moc hardware jest dostępna dla deweloperów bez jakichkolwiek sztuczek autorów zamkniętego oprogramowania. Żadnego dławienia, czy sztucznego zaniżania parametrów, kombinowania jak tu wyciągnąć kasę od ogłupionych użytkowników. Dlatego właśnie warto grać na Linuksie z Vulkanem na pokładzie! Przy dobrze zaimplementowanym API testy prawdę powiedzą i mimo wieloletniego przyzwyczajenia i przekupywania deweloperów, wygra lepszy. Zapewne niektórzy pozostaną wierni DirectX z różnych względów, ale to wyłącznie ich problem. Żeby czasem nie skończyli jak ci, co tworzą na Silverlight. M$ jest na tyle zadufany w swej wielkości, że potrafi nawet wystawić do wiatru swoich fanów. Strzeżcie się więc, ślepi wyznawcy M$, gdyż któregoś dnia możecie obudzić się z ręką w nocniku. Zaufanie do twórców zamkniętego oprogramowania musi być ograniczone, tak jak na drodze. Tylko OpenSource gwarantuje, że technologia nie zdechnie z dnia na dzień i zawsze może powrócić w innej postaci, a wasze wysiłki w jej opanowaniu nie pójdą na marne.

M$ cenię za C#, gdyż to rzeczywiście udany produkt, co by nie mówić o tej firmie. Nie bez kozery preferuje się go zamiast Javy. I na pewno wielu brakowało całego .NET na Linuksie. Na szczęście, wszystko zmierza do otwarcia tej technologii i już nie będzie potrzeby trzymania Windowsa dla używania .NET, czyli na przykład tego nieszczęsnego dual-boot. Już niedługo gigant z Redmond będzie prosił o użytkowanie tego środowiska na innych systemach niż Windows. Mając zastępy opensourcowych deweloperów .NET nie będzie stać w miejscu, a nabierze rozmachu. Innymi słowy, nawet zatwardziali wrogowie OpenSource zrozumieli, że ruch wolnego oprogramowania to licząca się siła, która kształtuje komputerową rzeczywistość. To kwestia czasu, kiedy dotąd zamknięte oprogramowanie będzie powoli otwierane. I to nie z powodu nagłego przypływu miłości ze strony komercyjnych twórców, ale po prostu taka jest rzeczywistość. Tacy jak M$ potrafią liczyć jak mało kto. I wyszło, że dalsze silne patentowanie niektórych technologii nie służy firmie. Chociaż jak pokazuje życie, nigdy nie wiadomo, co strzeli do głowy takim molochom jak M$. Znamy przykład Oracle’a, gdzie niby przyjazna OpenSource firma potrafi wywinąć niezły numer. Na szczęście OpenSource jest odporne na takie zagrywki i robi się po prostu forka. Fork jest dobry na wszystko! Dlatego technologia OpenSource może się przekształcać, ale nigdy zaniknąć. Zawsze znajdzie się ktoś, kto ją może podjąć na nowo i tchnąć w nią nowe życie. I jak tu nie kochać OpenSource? Jak to jest różne od komunistycznej ideologii M$ i Apple’a, chcącej nam założyć smycze i w ten sposób nas kontrolować.

Dlatego dziwi mnie wielce, że polski rząd albo raczej nie-rząd nie dba o swoich obywateli i brnie w bagno zwane Windows. Ja wiem, że polscy urzędnicy są zapracowani, ale strony erotyczne bezpieczniej ogląda się w Linuksie niż w Windowsie. Taka prawda. Sprawdzone przez wielu. Ja rozumiem, że przestawienie wszystkich urzędów i państwowych instytucji na Linuksa to wielkie wyzwanie dla informatyków zatrudnianych po znajomości, ale do licha to jest proces i należy czynić to stopniowo, aby było bezboleśnie. Da się to zrobić delikatnie bez rozpieprzania całych systemów informatycznych, jak to wcześniej bywało, gdy przetargi wygrywał ten, co powinien, a raczej nie powinien. Potrzebna tylko doba wola. No a tej niestety wyraźnie brakuje naszym rządzącym. W końcu wizyty oficjeli M$ miały swój cel a korporacja ta ma wyjątkowy dar przekonywania, skoro wpłynęli nawet na Rosjan i Chińczyków. I Płatnik ciągle tylko na Windows i MS Office musi być przy każdym stanowisku, jakby nie istniały dobre alternatywy. Ktoś powie, że Calc nie dorównuje Excelowi. Może i nie dorównuje, ale nie każdy/każda (żeby się feministki nie przyczepiły) używa Excela w pełni. Nawet Calc to dla większości za dużo. I tak dalej szastamy publicznymi pieniędzmi, w końcu to nie nasze pieniądze, a tych durniów, co nas wybrali. Komunizm pełną parą.

Januszu Korwinie Mikke przybywaj i zrób porządek z tym burdelem, przynajmniej w sferze systemów operacyjnych.

Leave a comment